Po sukcesach „2 dni w Paryżu” i „2 dni w Nowym Jorku” nominowana do Oscara Julie Delpy ponownie staje za kamerą, aby rozbawić widzów w swojej najnowszej komedii – „LOLO”. Tym razem na drodze do udanego związku zakochanej pary stają nie rodzice, a nastoletni syn głównej bohaterki.
…Wioletta jest po czterdziestce i właśnie przeżywa drugą młodość, spędzając wakacje życia na południu Francji u boku nowego partnera. Jean-René może nie jest typem eleganta, za to charakteryzują go nieprzeciętne poczucie humoru i spontaniczność, które udzielają się nieco sztywnej i pedantycznej Wioletcie. Kłopoty zaczynają się, gdy zakochana para wraca razem do Paryża. Tam następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością, a dokładnie z zaborczym, nastoletnim synem Wioletty, który zrobi wszystko, by zniechęcić kochanka matki i pozbyć się go raz na zawsze…
Rozmowa z Julie Delpy (Violette, scenariusz, reżyseria)
- Skąd wziął się pomysł na ten film?
- Pewnego dnia żartowałyśmy sobie z Eugénie Grandval na temat tego jak za 15 lat będzie wyglądała moja relacja z synem, dziś „moim małym 6-letnim królem”. I tak powstał zarys historii: robiąca karierę w świecie mody matka poznaje faceta z prowincji. Miłość rozkwita, ale na drodze do szczęścia staje syn. To był naprawdę prosty pomysł z zabawnymi postaciami, sytuacjami i dialogami. (…) Nie chcę zdradzać za wiele - mogę jednak powiedzieć, że ten chłopak to przebiegły manipulator. Zawsze interesowały mnie postaci neurotyczne, może nawet z zacięciem psychopatycznym. Znam wielu takich ludzi. W prawdziwym życiu nie ma w nich nic zabawnego, na ekranie jednak są komiczni.
- „Lolo” to opowieść o samotnej matce z synem.
- W przeciwieństwie do poprzednich filmów, tu bohaterkę zostawiam bez rodziców. Chciałam, by widzowie poczuli, że Violette to postać bez korzeni. Ma tylko swojego syna i przyjaciółkę. Zostając matką, sama przeszłam na „drugą stronę” - stąd pewnie ta decyzja.
- Dlaczego zdecydowała się pani również zagrać w swoim filmie?
Nie mogłabym go bez tego zrobić. Fakt, że również w nim gram, nadaje mu pewnego tonu i dynamiki. Jestem jego siłą napędową. Jednocześnie uwielbiam pracę reżysera. To szalenie satysfakcjonujące zajęcie.
- Pani filmy bywają porównywane z kinem Woody’ego Allena.
- Kocham Woody’ego Allena! Łączy nas wiele neuroz - oboje mamy obsesję na punkcie śmierci i seksu. Oboje cierpimy na rodzaj twórczej bulimii. Niestety, jestem kobietą i moje projekty nie mogą znaleźć finansowania. W USA, nawet dziś, kobiety nie mają pełnej swobody. Mogą kręcić komedie romantyczne, ale nie komedie wojenne. Kathryn Bigelow jest jedną z kilku kobiet w tym zawodzie, które mogą reżyserować filmy o wojnie w Iraku. O to prawo Kathryn walczyła jednak przez 40 lat. Francja jest w tym względzie na wyższym poziomie.
Pytanie do Dany Boon’a (Jean-René)
- Czym skusił pana „Lolo”?
- Najpierw zawsze patrzę na temat i na emocje, które towarzyszą mi w czasie czytania scenariusza. W tym przypadku spodobało mi się uczucie, które łączy tę dwójkę 40-letnich bohaterów. To bardzo romantyczna opowieść, pozbawiona cynizmu i głęboko zakorzeniona w świecie Julie Delpy, opowiedziana w prostym stylu. Zachwycił mnie koncept zagrania w kobiecej komedii. Niewiele ich powstaje. (…) Gdy przeczytałem scenariusz „Lolo”, nie mogłem podjąć innej decyzji. To był oczywisty wybór. Od pierwszej sceny, którą razem kręciliśmy - a nie należała ona do najłatwiejszych: zaczęliśmy od ujęcia, gdy jesteśmy razem w łóżku - doskonale się bawiliśmy, jeszcze bardziej zaprzyjaźniając. Nasze światy współgrają.
ZWIASTUN
…Wioletta jest po czterdziestce i właśnie przeżywa drugą młodość, spędzając wakacje życia na południu Francji u boku nowego partnera. Jean-René może nie jest typem eleganta, za to charakteryzują go nieprzeciętne poczucie humoru i spontaniczność, które udzielają się nieco sztywnej i pedantycznej Wioletcie. Kłopoty zaczynają się, gdy zakochana para wraca razem do Paryża. Tam następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością, a dokładnie z zaborczym, nastoletnim synem Wioletty, który zrobi wszystko, by zniechęcić kochanka matki i pozbyć się go raz na zawsze…
Rozmowa z Julie Delpy (Violette, scenariusz, reżyseria)
- Skąd wziął się pomysł na ten film?
- Pewnego dnia żartowałyśmy sobie z Eugénie Grandval na temat tego jak za 15 lat będzie wyglądała moja relacja z synem, dziś „moim małym 6-letnim królem”. I tak powstał zarys historii: robiąca karierę w świecie mody matka poznaje faceta z prowincji. Miłość rozkwita, ale na drodze do szczęścia staje syn. To był naprawdę prosty pomysł z zabawnymi postaciami, sytuacjami i dialogami. (…) Nie chcę zdradzać za wiele - mogę jednak powiedzieć, że ten chłopak to przebiegły manipulator. Zawsze interesowały mnie postaci neurotyczne, może nawet z zacięciem psychopatycznym. Znam wielu takich ludzi. W prawdziwym życiu nie ma w nich nic zabawnego, na ekranie jednak są komiczni.
- „Lolo” to opowieść o samotnej matce z synem.
- W przeciwieństwie do poprzednich filmów, tu bohaterkę zostawiam bez rodziców. Chciałam, by widzowie poczuli, że Violette to postać bez korzeni. Ma tylko swojego syna i przyjaciółkę. Zostając matką, sama przeszłam na „drugą stronę” - stąd pewnie ta decyzja.
- Dlaczego zdecydowała się pani również zagrać w swoim filmie?
Nie mogłabym go bez tego zrobić. Fakt, że również w nim gram, nadaje mu pewnego tonu i dynamiki. Jestem jego siłą napędową. Jednocześnie uwielbiam pracę reżysera. To szalenie satysfakcjonujące zajęcie.
- Pani filmy bywają porównywane z kinem Woody’ego Allena.
- Kocham Woody’ego Allena! Łączy nas wiele neuroz - oboje mamy obsesję na punkcie śmierci i seksu. Oboje cierpimy na rodzaj twórczej bulimii. Niestety, jestem kobietą i moje projekty nie mogą znaleźć finansowania. W USA, nawet dziś, kobiety nie mają pełnej swobody. Mogą kręcić komedie romantyczne, ale nie komedie wojenne. Kathryn Bigelow jest jedną z kilku kobiet w tym zawodzie, które mogą reżyserować filmy o wojnie w Iraku. O to prawo Kathryn walczyła jednak przez 40 lat. Francja jest w tym względzie na wyższym poziomie.
Pytanie do Dany Boon’a (Jean-René)
- Czym skusił pana „Lolo”?
- Najpierw zawsze patrzę na temat i na emocje, które towarzyszą mi w czasie czytania scenariusza. W tym przypadku spodobało mi się uczucie, które łączy tę dwójkę 40-letnich bohaterów. To bardzo romantyczna opowieść, pozbawiona cynizmu i głęboko zakorzeniona w świecie Julie Delpy, opowiedziana w prostym stylu. Zachwycił mnie koncept zagrania w kobiecej komedii. Niewiele ich powstaje. (…) Gdy przeczytałem scenariusz „Lolo”, nie mogłem podjąć innej decyzji. To był oczywisty wybór. Od pierwszej sceny, którą razem kręciliśmy - a nie należała ona do najłatwiejszych: zaczęliśmy od ujęcia, gdy jesteśmy razem w łóżku - doskonale się bawiliśmy, jeszcze bardziej zaprzyjaźniając. Nasze światy współgrają.
ZWIASTUN